Giewont i Kasprowy to prawdopodobnie dwa najbardziej oblegane szczyty w Tatrach. Jeśli dorzucić do nich Rysy i Morskie Oko, to mamy listę lokacji, w których zawsze można liczyć na „towarzystwo” innych turystów. Pewnie dlatego nigdy wcześniej na nich nie byłem. Zawsze przerażały mnie te tłumy.
Jednak zimą jest trochę inaczej, góry – a w szczególności Tatry – weryfikują turystów. Nie każdemu chce się mierzyć z zimową aurą, ubierać raki i brodzić w śniegu. Mi też do tej pory się nie chciało. Może nie tyle, co nie chciało, co miałem pewne obawy. Góry zimą? Eee, nie, to dla hardkorowców.
Na dobrą sprawę zacząłem jeździć w góry zimą dopiero dwa lata temu. Ale nie w Tatry, te ciągle były dla mnie jakąś barierą. Tam ryzyko wydawało się znacznie większe. W tym roku założyłem sobie, że w końcu się wybiorę. A że zimowe chodzenie wciągnęło mnie na dobre, to wiem, że to dopiero początek Tatr zimą. Choć zabrzmi to naiwnie, to pozostaje mi stwierdzić jedno: zima w górach, a szczególnie TYCH górach, jest wyjątkowym doznaniem (i nie mówię tu o jeżdżeniu na nartach w tradycyjnym ujęciu). Zawsze myślałem, że lato to moja ulubiona pora roku (w górach). Po tych kilku zimowych wypadach zaczynam tęsknić za śniegiem i nie mogę doczekać się następnego białego sezonu.
Mało turystów na szlaku, większa skala wyzwania, naturalne piękno i puch, o który tak trudno dziś w mieście, sprawiają, że zanurzyłem się w zimowym chodzeniu po same uszy. W przyszłym sezonie na pewno muszę zmierzyć się z czymś dłuższym, kilkudniowym. Tymczasem póki co zbieram doświadczenia.
Te w Tatrach – choć kalendarzowo, była to już wiosna – nauczyły mnie jednego, a w zasadzie przypomniały, bo wiem o tym od bardzo dawna: góry – uwaga, znowu frazes, lecz jak łatwo zdajemy się o nim zapominać – są zmienne. To, że w dolinach panuje wiosna, nie znaczy, że u góry świeci słońce. To, że nad ranem świeci słońce, nie znaczy, że popołudniu widoczność nie spadnie do 3 metrów. To, że widoczność spadła do 3 metrów i wieje huraganowy wiatr, nie znaczy, że będzie tak nazajutrz. Szczególnie zimą. Szczególnie pod jej koniec, gdy wiosenne promienie słońca łatwo mogą wprowadzić nas w pomyłkę.
Podczas tych dwóch dni spędzonych w Tatrach doświadczyłem najbardziej wymagającej pogody, z jaką miałem okazję mierzyć się w tym roku (a może nawet w mojej całej górskiej wędrówce?). Przez 3 godziny drogi między Kasprowym Wierchem a Przełęczą Kondracką doszło do załamania pogody, która wystawiła na próbę nasze nerwy i cierpliwość. Faktycznie było widać na 3 metry, a silny wiatr plujący lodowymi odłamkami nie ułatwiał nawigacji po grani. Było naprawdę „ciekawie”.
Tymczasem drugiego dnia, gdy wchodzliśmy na Giewont, pogoda była zgoła inna. Niebieskie niebo, „lampa” i czyste powietrze. W piątek zima, w sobotę wiosna. Dzień wcześniej zaczynasz zastanawiać się co tu do cholery robisz, dzień później nie możesz się nadziwić, że to te same góry, to samo miejsce, z którego wczoraj chciałeś jak najszybciej się teleportować. I jak tu nie kochać gór. Jak nie chcieć więcej? No powiedzcie sami.

Trasa na szlaku: Kuźnice – Myślenickie Turnie – Kopa Kondracka – Giewont – Schronisko na Hali Kondrackiej
Tesseract
Nie mogę się doczekać, kiedy znów się zobaczę z Tatrami:)